Jesteś twórcą reklam, filmów krótkometrażowych i teledysków – jaki kierunek najbardziej Cię kręci i w którą stronę chcesz się rozwijać?
Bez wątpienia moim kierunkiem jest film. Opowiadanie historii i poruszanie emocji ma większą moc w kinie, także poszukiwanie własnej artystycznej drogi, własnych tematów i stylu — to mnie niesamowicie kręci. Nie zmienia to faktu, że zarówno teledyski, jak i reklamy są ciekawą formą pracy, która też daje mi satysfakcję.
Zobacz również
Reżyser i scenarzysta – jedno nie wyklucza drugiego. Luck Besson napisał i wyreżyserował Piąty element i Leona Zawodowca; Wes Anderson – w prawie wszystkich swoich filmach odgrywał obie role. Jakie możliwości otwiera objęcie obu ról w dziele, a co uniemożliwia?
Najważniejsze to możliwość opowiedzenia historii, która wypływa ze mnie, jest ściśle powiązania z obszarami moich zainteresowań. Dodatkowo jestem w procesie tworzenia od samego początku, więc widzę, jak wszystko dojrzewa — sam wybieram kierunki, w których historia powinna pójść. I chyba ta wolność twórcza, niezależność kombinowania, oczywiście różna na każdym etapie produkcji, istotnym elementem pracy. Chyba największą wadą pisania własnych filmów jest brak perspektywy, który mnie w pewnym momencie dopada. Trzeba ciągle powtarzać sobie, czego się chce, żeby w całym tym mozolnym, długim i uciążliwym procesie tego nie zgubić.
Kiedy zrobiłeś swój pierwszy film?
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Dość późno — to było jakoś w okolicy matury. Wygrałem casting do reklamy, zarobiłem sporo pieniędzy i postanowiłem je wydać na kamerę wideo. Jak teraz o tym myślę, to chyba w pierwszej kolejności fascynowały mnie historie i ich opowiadanie. Dopiero później połączyłem to z X muzą.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Co z tą miłością? Przewija się w każdym Twoim krótkim metrażu.
Interesują mnie abstrakcyjne zjawiska, a miłość taka jest moim zdaniem. W pewien sposób kieruje naszym życiem. Sami jesteśmy owocem miłości, jeśli nie tej duchowej, to na pewno cielesnej. Wzięliśmy się więc z miłości i ta miłość napędza nasze życie. Miłość wywołuje cały wachlarz emocji od depresji po ekstazę — ta różnorodność jest pociągająca, można o niej opowiadać na tysiące sposobów, a i tak każdy będzie mógł się z nią utożsamić.
W Świetnych wieściach widzę dużo nawiązań do Andrew i Sam z filmu Zacha Braffa „Powrót do Garden State”: Adam podobnie jak Andrew bierze leki, które mają go wydobyć z przygnębienia, obaj są mroczni i bezemocjonalni, nagle pojawiają się w ich życiu żywiołowe dziewczyny, które wybudzają ich z emocjonalnego letargu, obie, z resztą, poznane w lub obok placówki leczniczej – skąd czerpałeś pomysł na swój film i dlaczego akurat taki scenariusz?
Bardzo lubię ten film, ale dopiero teraz widzę to podobieństwo. O tym, że postanowiłem opowiedzieć historię taką, a nie inną wpłynęło kilka czynników. Po pierwsze pamiętam sytuację, kiedy jechałem metrem i uderzyło mnie, że wszyscy ludzie w wagonie ubrani są na czarno (to była zima) i są smutni, pogrążeni w letargu właśnie. To mi uzmysłowił, to jak bardzo depresyjnymi ludźmi się staliśmy. Sam miałem dość melancholijny okres, więc postanowiłem to wykorzystać i opisać historię takiego smutnego człowieka. A że nie zamierzałem opowiadać o depresji w dołujący sposób, postanowiłem odwrócić, lub raczej przerysować, samo założenie i opowiedzieć o mężczyźnie, który nie potrafi się uśmiechnąć. Od początku wiedziałem, jak chciałbym, żeby film się skończył — potrzebowałem więc mocnego pretekstu — mocnej, energicznej dziewczyny. Zestawiłem więc bohaterów na zasadzie kontrastu, zabieg stosowany w wielu filmach, nie tylko Garden State — on emocjonalnie zamknięty w sobie, milczący, powolny, ona otwarta, energiczna, pozytywna. Tylko konfrontując bohatera z jego przeciwieństwem, mogłem doprowadzić go do zmiany postawy. Chciałem opowiedzieć o poważnym temacie (depresja, złamane serce) w lekki sposób, z humorem, delikatnym może przerysowaniem, chciałem, paradoksalnie, żeby widz, wychodząc z seansu miał na twarzy uśmiech.
Tomasz Borkowski – aktor dubbingowy. Jak na niego wpadłeś, żeby zagrał tą trudną, wbrew pozorom rolę?
Tomka poznałem przy okazji reklamy, w której on był lektorem właśnie. Zdecydowałem się, żeby go obsadzić, bo jego twarz wydała mi się interesującą i na swój sposób smutna. Poza tym jest tak pozytywnym, rozgadanym i śmiejącym się człowiekiem, że nie mogłem powstrzymać się, żeby zobaczyć jego inne oblicze. Był to więc pewnego rodzaju eksperyment i duże wyzwanie. Tomek podjął się roli z zaangażowaniem właśnie przez odwrotność swojej natury. Zresztą potwierdzenie swojej decyzji znajduję w innych, chociażby amerykańskich aktorach komediowych, którzy grają role tragiczne i to w sposób zachwycający.
Jakie były wyzwania podczas kręcenia filmu Świetne wieści?
„Świetne wieści” jest filmem w pełni niezależnym, który postanowiłem zrealizować ze swoich środków i z pomocą życzliwych mi osób. Od początku wiedziałem, że nie będzie to łatwa produkcja. Niestety twierdzenie, że film da się zrobić za darmo to mit. Byłem więc z jednej strony producentem odpowiadającym za budżet i to, żeby go nie przekroczyć, z drugiej zaś reżyserem chcącym nakręcić swoją wizję tak, jak sobie wyobraziłem. Wydaje mi się, że największym wyzwaniem, ale jednocześnie doświadczeniem było zdobywanie się na kompromisy.
Film zdobył serca publiczności, co sam myślisz o tym filmie i jak na niego patrzysz po roku od premiery?
Cieszę się, że film polubiła publiczność. To w pewnym stopniu potwierdzenie, że wywołuje pozytywne emocje. To bardzo miłe dla każdego twórcy, bo oznacza, że został jakiś dialog — ja coś zrobiłem, a publiczność się do tego ustosunkowała. A jeśli chodzi o film — bardzo go lubię i przy okazji różnych pokazów i festiwali z chęcią do niego wracam, mimo że praca nad nim trwała dość długo i odrobinę mnie zmęczyła.
Nad czym teraz pracujesz?
Pracuję nad krótkim metrażem:) Tym razem biorę na warsztat ksenofobię i rasizm w polskim wydaniu.
Poniżej możecie zobaczyć teaster filmu „Świetne Wieści” Kuby Gryżewskiego: