To w końcu dzięki nim coraz częściej komunikujemy się z otoczeniem, a także pozyskujemy informacje o świecie… choć te, które znajdujemy na tablicach naszych znajomych nie zawsze są prawdziwe.
Z bliżej niewyjaśnionych powodów, ludzi od zawsze bawiło nabieranie innych, umyślne wprowadzanie ich w błąd, a im grubszymi nićmi dane kłamstwo jest szyte, tym szerszy uśmiech na twarzy dowcipnisia. Tzw. pranksterzy, czyli ich współczesna odmiana, fechtująca w swojej walce o lepsze jutro narzędziami w postaci forów internetowych oraz social media, w imię dobrej zabawy (tudzież klasycznego „For the lulz”) mają obecnie niemal nieograniczone możliwości podsuwania kompletnie sfabrykowanych faktów nieświadomym użytkownikom. To, iż w tak prosty sposób ludzie wierzą we wszystko co znajdą w sieci, stanowi całkowicie odrębny problem i można by temu poświęcić kilka osobnych artykułów… Tym razem skupimy się jednak na samych internetowych żartach, które z pomocą sieci społecznościowych zatoczyły naprawdę szerokie kręgi.
Zobacz również
1. Niektórym było łyso
W październiku 2012 r., za sprawą serwisu Entertainment Tonight, świat obiegła mrożąca krew w żyłach nowina – nowe, „genialne” dziecko muzyki pop, niejaki Justin Bieber, ponoć cierpi na nowotwór. Wraz z tą szokującą informacją, w sieci zaroiło się od zdjęć fanek młodego idola ogolonych na łyso , dumnie trzymających w dłoniach kartki z napisem „#BaldForBieber”. Odzew w mediach społecznościowych był ogromny – media plotkarskie jak szalone publikowały kolejne wpisy o trwającej właśnie akcji solidarności z popularnym Biebsem, a wskaźniki udostępnień, komentarzy oraz retweetów skoczyły o kilkadziesiąt procent. Takiej historii we współczesnym świecie muzyki po prostu jeszcze nie było. I tak prawdę mówiąc – jeszcze długo się to nie zmieni. Cała akcja okazała się bowiem doskonale rozplanowanym żartem, za którym stał nie kto inny jak 4chan – gigantyczne, obrazkowe forum, które od lat jest siedliskiem internetowych żartownisiów. Najpierw nie tylko sfabrykowali tweety portalu, samego Biebera oraz innych gwiazd udzielających mu wsparcia, ale także… stworzyli fałszywe zdjęcia fanek z ogolonymi głowami. Czy któraś z nich zrobiła to naprawdę? Tego wykluczyć z pewnością nie można, ale skala zjawiska nie była tak ogromna, jak niektórym do dziś się wydaje.
2. Cebulaki z iPhone’ami
Mamy rok 2007. Moda na urządzenia z logo Apple nie jest jeszcze tak powszechna pośród nastoletnich dziewcząt, ale ś.p. Steve Jobs wyrwał już sobie całkiem sporą część elektronicznego rynku, m.in. przy pomocy iPoda. Designerskie cacko pozwalające zabierać nam ulubione nuty gdziekolwiek zechcemy szybko zyskało popularność dzięki swoim parametrom, a także estetycznej i lekkiej konstrukcji, zostawiając pod tym względem tradycyjne odtwarzacze daleko w tyle. Niedługo później równie popularne stało się video wrzucone do sieci przez niejakich HouseholdHacker dotyczące sposobu ładowania wspomnianego iPoda… przy pomocy cebuli. YouTubowy kanał znany głównie z umieszczania filmików pomagających w kreatywny sposób wykorzystać przedmioty codziennego użytku, właśnie wtedy wrzucił nowy materiał, który błyskawicznie wywołał nie lada sensację. Kilka pseudonaukowych wywodów oraz „dowodów”, sprawiło, iż w podane w ten sposób informacje uwierzyły wpierw setki poważnych stron internetowych, a następnie setki tysięcy czytelników, śledzących ich przy pomocy Facebooka. Za zweryfikowanie tego żartu wzięła się nawet ekipa z MythBusters. I choć wynik mógł być tylko jeden (to wierutne kłamstwo!), przez dobrych kilka miesięcy ludzie próbowali podłączać swoje urządzenia do cebuli za pomocą kabli.
3. Trzęsienie w social media
Twerking to rodzaj tańca o zabarwieniu erotycznym, polegający na rytmicznym potrząsaniu pośladkami. Tyle ze strony teoretycznej. Jak całość wygląda w praktyce każdy chyba wie – wystarczy włączyć na 10 minut dowolny kanał muzyczny z muzyką gatunku POP, aby przekonać się na czym owo potrząsanie polega. W ślad za swoimi idolami podążyły oczywiście rzesze młodych dziewcząt próbujących przy pomocy wrodzonego talentu i kobiecych genów wykazać się taneczną sprawnością. Jedna z nich, tego fantastycznego wyzwania podjęła się na początku września 2013 roku. Niestety próba twerkowania do góry nogami okazała się totalną klapą – atrakcyjna panna w kilka sekund później z impetem runęła do tyłu, niszcząc szklany stół i podpalając własne spodnie. Gdy video tylko trafiło na YouTube, błyskawicznie zaczęto je sobie przesyłać na tablicach oraz tweetować do najlepszych znajomych. Temat podjęły nawet takie media jak New York Post! Do dziś materiał obejrzało grubo ponad 17 milionów widzów, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Niestety niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że śmiał się z nich także twórca i pomysłodawca całego przedsięwzięcia – Jimmy Kimmel. Popularny za oceanem komik sfabrykował całe nagranie i z ujawnieniem swojej tajemnicy czekał równy tydzień. Video ujawniające prawdę szybko stało się kolejnym hitem social media, można więc powiedzieć, iż Jimmy upiekł dwie pieczenie na jednym twerkowaniu. Znaczy się – ogniu.
#NMPoleca: Jak piękny design zwiększa konwersję w e-commerce? Tips & Tricks od IdoSell
4. Kariera to sprawa życia i śmierci
W listopadzie 2009 r. Manti Te’o, dziewiętnastoletni amerykański futbolista, poznaje studentkę uniwersytetu w Stanford, Lennay Kekua’ę. Ich płomienna, choć korespondencyjna znajomość rozwija się na oczach całego świata dzięki Twitterowi, gdzie Manti ma przeszło 165 000 obserwujących. Niespodziewanie, we wrześniu 2012 r., dziewczyna umiera z powodu białaczki – dokładnie w tym samym okresie, w którym odchodzi do wieczności babcia młodego sportowca. Świat pogrąża się wraz z nim w żałobie, media huczą od przepełnionych empatią reportaży, a popularność Mantiego rosła w błyskawicznym tempie, o którym nawet bardziej utalentowani zawodnicy mogli tylko pomarzyć. Całość zapewne trwałaby jeszcze dobrych kilka miesięcy, gdyby nie dociekliwi dziennikarze Deadspin, którzy postanowili sprawdzić wszystkie dostępne fakty. Efekt? Okazało się, że Lennay nie umarła. Ba, nawet więcej – nie mogła umrzeć. Dlaczego? To proste – nigdy nie istniała. Gdy sprawa wyszła na jaw, Manti wszystkiemu kategorycznie zaprzeczał i próbował przekonać opinię, iż padł ofiarą oszustwa … Ile w tym prawdy? Fakt, iż cała akcja trwała dobrych kilka lat, a futbolista publicznie ją komentował temu niestety przeczą, ale kto wie co siedzi w głowie młodego Amerykanina… Jeżeli całe te przedsięwzięcie miało mu przysporzyć trochę sławy i pchnąć jego karierę do przodu – z pewnością mu się to udało. Dosłownie w kilka tygodni po wypłynięciu oszustwa na powierzchnię, został wybrany w drafcie do jednego z czołowych zespołów NFL.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
5. Nie do wiary
Jak odwrócić uwagę ludzi od bulwersującego wydarzenia? Podsunąć im coś jeszcze bardziej szokującego. Ten sprawdzony schemat działa wprawdzie od setek lat, ale wielu wciąż się na to nabiera. Niespełna rok temu, w obliczu wciąż pustoszącego amerykańską gospodarkę kryzysu oraz zablokowania funduszy na finansowanie rządu federalnego, w sieci powstała strona o wdzięcznym adresie remeberthe13th.com. Opatrzona oryginalnym logo NASA i głosząca, iż 13 października zostanie podane do publicznej wiadomości największe odkrycie w dziejach świata, wyglądała jak standardowa strona należąca do agencji kosmicznej. Ale jakie rewelacje szykowano nam tego dnia? Media społecznościowe odpowiedziały milionami tweetów i facebookowych polubień, a spekulacji pośród użytkowników było jeszcze więcej. Najpopularniejsza teoria zakładała, iż chodzi o ogłoszenie odkrycia obcej cywilizacji… Choć niektórzy węszyli spisek, większość Amerykanów już rozpoczęła świętowanie w rytmie narodowego hymnu – USA w końcu po raz kolejny miało udowodnić, iż nie ma sobie równych. Niestety, im bliżej było 13 października, tym co raz mniej prawdopodobne się to stawało. Na wskutek presji ze strony samych zainteresowanych, czyli agencji NASA, 3 października logo agencji zostało usunięte ze strony, a premiera ostatecznie przeniesiona na 6 października. Dlaczego mieliby to robić? Kolejne plotki i analizy zdominowały społecznościowe media na kolejne dni. Gdy jednak nareszcie przyszła pora na wielkie ujawnienie tajemnicy… Odwiedzający stronę kliknąwszy w odnośnik do „całej prawdy”, ujrzeli nie obcą cywilizację, lecz piosenka „Purple Ninja” w wykonaniu bliżej nieznanego Beeki Vendi. Szybko okazało się, że za całą inicjatywą stała grupa SocialVEVO, której celem, jaki sami mówią, było przeprowadzenie testu reakcji „społecznościowej” na odpowiedni bodziec. Biorąc pod uwagę, iż klikalność i podejmowane akcje względem postów dotyczących całej sprawy przekraczały średnią o dobrych kilka tysięcy procent, trzeba przyznać, że chyba im się udało.
6. R.I.P. Morgan Freeman
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest obudzić się pewnego dnia i dowiedzieć się od razu, iż … nie żyjecie? Morgan Freeman, jeden z popularniejszych aktorów, doświadczył tego na własnej skórze. 5 sierpnia 2012, kiedy wywlókł się z łóżka i rzucił okiem na nagłówki brylujące w społecznościowych mediach z pewnością doznał małego szoku. Wszystko wskazywało na to, że w rzeczywistości umarł. Powodem odejścia siedemdziesięciosiedmioletniego artysty do krainy wiecznych łowów miało być pęknięcie tętnicy. Poświęcona rzekomemu żałobnemu faktowi strona facebookowa – „R.I.P. Morgan Freeman” – z miejsca pobiła kilka ogólnoświatowych rekordów. Tysiące fanów zamieszczało tam wpisy z kondolencjami oraz klikało „lajki”, aby wyrazić swój ból, pomimo że informacja nie została potwierdzona przez żadne oficjalne źródło prasowe. Spekulacje zostały ostatecznie przecięte oświadczeniem samego rzecznika aktora, mówiącym, iż ten żyje i ma się dobrze. Tym samym Freeman podzielił los takich gwiazd, jak Bill Cosby, Sylvester Stallone, Jackie Chan czy Johnny Depp, których również dotykała w przeszłości wirtualna śmierć… a internetowe znicze z pewnością nieraz zostaną jeszcze zapalone w intencjach celebrytów.
7. Delfin anty-masturbacyjny
Michael Moore ma wprawdzie na swoim koncie wiele kontrowersyjnych filmów, lecz temat, który w grudniu 2013 r. miał za jego sprawą ujrzeć światło dzienne zdawał się przełamywać jeszcze więcej barier, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Zgodnie z informacją zamieszczoną na kilku szemranych stronach, a następnie potwierdzoną tweetem samego reżysera, rzecz miała dotyczyć maskotki typu delfin, o dźwięcznym imieniu Fappy, podróżującej po amerykańskich miastach i tłumaczącej szkolnym pociechom, dlaczego powinny unikać masturbacji jak ognia. Sympatyczny zwierzak wywołał w sieci nie lada poruszenie – większość wyrażała wprawdzie swoje oburzenie, ale liczył się przede wszystkim rozgłos, jaki zyskała cała akcja. Fakt, iż znany reżyser miał również w planach nakręcenie filmu o Fappym dodatkowo podgrzało atmosferę, a oburzone mamusie wymieniały się tweetami i postami jak szalone. Szczęśliwie dla bezpieczeństwa Moore’a, sprawa szybko się wyjaśniła – jego konto zostało najwyraźniej zhakowane i to internetowi żartownisie stali za kontrowersyjnymi wpisami. Kto tak naprawdę wypromował postać delfina, do dziś jednak pozostaje tajemnicą.
8. iPhone jest na fali
Posługując się szatą graficzną oraz logo firmy Apple, grupa z 4chana (tak, ponownie oni!) opracowała w 2014 r. reklamę mówiącą o tajemniczym dodatku Wave, zapewniającym użytkownikom iPhone’a iOS8 możliwość ładowania wspomnianego urządzenia za pomocą mikrofalówki. Wystarczyło umieścić w niej telefon na 60 sekund, przy założeniu zastosowania mocy 700 W, bądź na 70 sekund przy mocy 800 W. Brzmi idiotycznie i niedorzecznie? Nie dla tysięcy Amerykanów, którzy widząc w sieci profesjonalne infografiki tłumaczące krok po kroku jak naładować telefon, ochoczo zaczęli pakować swoje cacka do mikrofalówek. Jakież było zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwiczek, zastawali widok spalonego urządzenia. Pomimo szybkiej reakcji producenta, który przestrzegł swoich klientów przed podejmowaniem podobnych prób, wielu nadpobudliwych internautów zdążyło w międzyczasie usmażyć swoje iPhony, a nawet wykazać zdziwienie wynikające z tegoż faktu, kompromitując się publicznie na łamach Twittera czy Facebooka. Oficjalnych statystyk na ten temat niestety nie ma, ale szacunki zakładają, że ofiarami żartu padło dobrych kilka tysięcy osób… A wrzucane przez nich zdjęcia robiły furorę nie tylko pośród najbliższych znajomych, ale i pozostałych użytkowników mediów społecznościowych.
9. Majowie na Facebooku
W 2009 r. opinią publiczną wstrząsnęła informacja o rychłym końcu świata, który to miał zwiastować kalendarz Majów, rzekomo kończący się na roku 2012. Oczywiście przyczyną zagłady miał być globalny kataklizm, szczegółowo opisany na dedykowanej zagadnieniu stronie, założonej przez Institute for Human Continuity. Przy okazji zamieszczono tam szereg informacji opisujących, w jaki sposób owa tajemnicza instytucja zamierza doprowadzić do ocalenia garstki wybrańców, a tym samym wypełnienia narzuconej sobie misji. To była prawdziwa sensacja. Ludzie i tak od zawsze mieli skłonność do obawiania się podobnych wydarzeń, a w momencie, w którym wizja została poparta bardzo poważnie i profesjonalnie wyglądającymi „dowodami”, rozpętało się drobne piekło. Biorąc pod uwagę czasy w jakich żyjemy, ludzie większość swoich obaw i dyskusji na ten temat umieszczali naturalnie przy pomocy mediów społecznościowych. Część osób podchodziła do tego humorystycznie, inni ze śmiertelną powagą – suma summarum, internet zaroił się od udostępnianych materiałów mówiących o nadchodzącym końcu świata. A im bliżej było pamiętnej daty, tym większy niepokój pośród ludzi zaczął narastać. Skala paniki w Ameryce osiągnęła tak wysoki poziom, iż w sprawę zaangażowała się nawet…. NASA, obalając punkt po punkcie tezy wielkiej zagłady. Ostatecznie mistyfikacja wyszła na jaw w momencie, gdy jej autorzy ujawnili swoją tożsamość, publikując trailer filmu katastroficznego pt. „Rok 2012”, który w istocie przez cały ten czas promowali. No, no… stworzenie społecznościowego virala, który na stałe zagościł w popkulturze, to w końcu nie lada osiągnięcie!
10. Rozgrzewanie tłumów na Alasce
Znany i powszechnie lubiany za bogate w uniwersalne treści teksty artysta nie znalazł się tam przypadkiem. No dobra, powszechnie znany, odrobinę mniej lubiany i z dosyć ubogimi tekstami, ale jednak artysta. Pitbull, charakterystyczny „piosenkarz” wykrzykujący w kółko „Dale!” w 2012 r. zaszczycił swoją obecnością liczące 6100 mieszkańców miasto Kodiak na Alasce. Czyżby nagle zmienił grupę docelową swojej twórczości? Ależ skąd – rozgrzewanie publiki na mroźnej północy do dziś nie należy w obszarze zainteresowań Pitbulla, jednak wcześniej przystał na umowę zaproponowaną mu przez Wal-Mart, sieć amerykańskich supermarketów. Co w niej było? Podpisana klauzula zobowiązyła piosenkarza do odwiedzin w jednym ze sklepów handlowego giganta, wybranym w drodze konkursu zamieszczonego na Facebooku. Wszystko toczyło się w miarę normalnym trybem, dopóki w akcję nie zaangażowali się David Thorpe i Jon Hendren z SomethingAwful.com. Dzięki zakrojonej na szeroką skalę akcji na Twitterze oraz Facebooku, w szybkim tempie zdołali oni zgromadzić największą ilość „lajków” dla najbardziej odległej placówki Wal-Mart, czyli tej na Alasce. Żart dla wielu internautów wydał się szalenie zabawny, a że jedyne co musieli zrobić to kliknąć kilkukrotnie myszką, chętnie głosowali i udostępniali całą akcję swoim znajomym. Pitbull, pomimo wspomnianej drobnej złośliwości, postanowił dochować warunków umowy, a nawet zaproponował autorom żartu wspólną podróż. Podobnych prób sieciowi żartownisie podejmowali wprawdzie mnóstwo (m.in. starając się wysłać Justine Biebera do Korei Północnej), ale przypadek Pitbulla to prawdopodobnie jedyny, który autentycznie zakończył się powodzeniem.
O autorze:
Łukasz Gołąbiowski, koordynator ds. copywritingu, Grupa TENSE