Jak zaczęła się Twoja przygoda z ilustracją? Ile zajęło Ci wyrobienie sobie aktualnej kreski?
Drogę do ilustracji otworzyły mi nowe technologie. Nie byłam dzieckiem, które zarysowywało kartki psami i kotkami, w każdym razie nie w stopniu wskazującym na zainteresowania artystyczne. Najpierw chciałam być prawnikiem, potem lekarzem. Dużą rolę odegrała w całej historii Endo, która pokazała mi i wielu innym, że komputer może być narzędziem do tworzenia rysunków. Rysuję od ponad dziesięciu lat – najpierw w paintcie i myszką, potem na tablecie i w photoshopie, zmieniały się narzędzia i mój sposób ich używania. Myślę, że jestem chodzącym przykładem na działanie reguły, że trzeba spędzić 10000 godzin robiąc coś, by móc powiedzieć, że jest się w czymś dobrym.
Zobacz również
Co było przełomem w którym zaczęłaś myśleć o rysunku w kategoriach pracy zawodowej?
Od 2003 prowadziłam bloga z rysunkami. Nie miałam w tym jakiegoś konkretnego planu, rysowałam dla przyjemności – bloga prowadził wtedy każdy, a ja traktowałam to jako hobby. Angażowałam się w różne projekty i to się pomału przeradzało w kontakty zawodowe. O zajęciu się tym „na poważnie” pomyślałam dopiero, kiedy zaczęłam się starać o pierwszy staż – stwierdziłam, że chciałabym w to swoje hobby zainwestować. Po pierwszym stażu już właściwie pracowałam. Oczywiście dalej tworzyłam dla przyjemności, ale rysunki stały się wtedy moim głównym źródłem dochodu i tak jest do dzisiaj. Jestem pewnie jedną z niewielu osób, która pracą ilustratorką sponsoruje innego rodzaju działalność.
Jak to się stało, że tak znana marka jaką jest Reebok nawiązała z Tobą współpracę, wysyłałaś im swoje portfolio?
Movember/Wąsopad: jak marki zachęcają do profilaktyki męskich nowotworów [PRZEGLĄD]
Ta współpraca nie wydarzyłaby się gdyby nie Maciek Szumny, ówczesny brand manager Reeboka w Polsce, który wspierał moją działalność w Warszawie i starał się promować polskich artystów u swoich amerykańskich przełożonych – bez jego pracy PR-owej nikt by się o mnie w Stanach nie dowiedział. Wysyłam portfolio w wiele miejsc, ale marki tego formatu rzadko realizują projekty z artystami, których dobrze nie znają. Kiedy w 2008 roku tworzyłam pierwsze ilustracje butów Reeboka, przy okazji mojej drugiej wystawy, mogłam jedynie marzyć o tym, że kiedyś sama będę je projektowała. W pewnym sensie jest to więc magiczny projekt – narysowane rzeczy stały się rzeczywistością.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Czego oczekują od Ciebie marki kiedy zatrudniają Cię do projektu? Dostajesz od nich wytyczne przed projektem?
Klienci zazwyczaj oczekują, że zrobię najlepszy rysunek jaki do tej pory wykonałam i że spadną z krzesła jak go zobaczą [śmiech]. Nie są może do końca tego świadomi, chcą mieć ilustrację, która pokazuje jakiś produkt i spełnia jakąś funkcję, ale w praktyce, każdy chce się w czymś zakochać, zobaczyć siebie lub swój produkt w innym świetle, przepuszczony przez czyjś filtr. Więc czasem śmieję się, że tak naprawdę nie pracuję rysując, ale spełniając marzenia – wszyscy są piękni, młodzi, kolorowi, pełni życia.
Mam ogromne szczęście pracować z ludźmi, których szanuję i cenię, więc jestem otwarta na uwagi i ogólny „feedback” klienta. Nawet jeśli klient nie ma gotowego briefu zadaję bardzo dużo pytań, a potem szczegółowo opisuję projekty i tłumaczę wszystkie techniczne i wizualne rozwiązania zaproponowane w danym projekcie – chcę by ludzie, z którymi pracuję zrozumieli dlaczego ten rysunek tak wygląda, co za nim stoi, dlaczego „warto” zrobić to tak, jak zasugerowałam. Nie używam argumentu „wizji artystycznej” i tego, że wiem lepiej – niczego nie wiem lepiej. Mogę wiedzieć, że ten rodzaj druku jest lepszy dla danego typu prac, bo już to kiedyś robiłam, ale jeśli chodzi o to jak sam projekt wygląda – wszyscy muszą czuć się z nim równie dobrze i wierzyć w jego powodzenie. Jeśli nie jestem w stanie przekonać do tego klienta, jak on przekona swoich klientów?
Zależy mi na tym, by zaprojektować coś, co będzie realizowało nie tylko moje marzenia i twórcze aspiracje, ale co spodoba się ludziom, którzy ten produkt stworzyli i znają go na wylot oraz tym, którzy będą go oglądać, nosić, wydawać na niego swoje pieniądze.
A jaka jest kondycja polskiego rynku? Czy nasze firmy chcą płacić za prace takich artystów – ilustratorów, którzy zapracowali na swoją markę?
Wszystko zależy od klienta, produktu, sytuacji. Są w Polsce marki i klienci, którzy zdają sobie sprawę z tego jak ważna jest estetyczna strona ich pracy i że nie da się pewnych rzeczy zrobić na odpowiednim poziomie bez zatrudnienia do tego właściwych ludzi – a to wiąże się z konkretnymi kosztami. Myślę, że kwestia wynagrodzenia w tak zwanej branży kreatywnej jest porównywalna do dwóch ogólnych tendencji. Krajowej – wiemy jak zarabiają specjaliści w innych branżach i w porównaniu do sytuacji na tak zwanym zachodzie, są to nadal znacząco odmienne budżety. Druga tendencja – tym razem światowa – jest taka, że im projekt fajniejszy, bardziej awangardowy i kreatywny, tym mniej płatny. Tak jak modelki nie zarabiają na okładkach Vogue’a i kampaniach Chanel, tylko na reklamie H&M, tak i artyści realizują projekty do portfolio, na którym potem mogą zarabiać w bardziej komercyjny sposób. Sama nie mam powodów do narzekań, ale mniej z powodu pliku wystawionych faktur, a bardziej dlatego, że zdaję sobie sprawę w jak bardzo uprzywilejowanej sytuacji jestem – mogąc zarabiać pieniądze na czymś, co kocham.
Oprócz rysunku, jesteś teraz art directorem od identyfikacji wizualnej filmu „Sztuka kochania”? Dlaczego podjęłaś się tego tematu?
Myślę, że trudno byłoby mi znaleźć jeden powód by się tego tematu nie podjąć [śmiech]. To jeden z najważniejszych projektów w mojej zawodowej karierze – mogłam spróbować swoich sił w innej roli niż zwykle, pracować z moimi ulubionymi „klientami” – ze wspaniałym zespołem ludzi, których styl pracy, gust i okazywany sobie wzajemnie szacunek powinny znaleźć się jako wzorzec tej miary w Sèvres; i dołożyć swoją cegiełkę do filmu o tematyce, która osobiście jest mi bardzo bliska. Postać Wisłockiej i jej historia jest warta przypomnienia, nie tylko dlatego, że jej praca była w tamtych czasach przełomowa, ale również dlatego, że pod wieloma względami jej efekty zostały zapomniane i dziś, mimo dużo większego dostępu do informacji, borykamy się z tymi samymi problemami. Edukacja, kochanie jako sztuka, szacunek dla kobiet, ich ciała i prawa do decydowaniu o nim, nie ma dla mnie dziś kulturowo ważniejszych tematów.
Jakie zadania ma przed sobą art director od identyfikacji wizualnej filmu?
Swoje zadanie na początku projektu określiłam jako próbę „maksymalizacji” efektów pracy zespołu. Nad filmem pracowali najlepsi artyści w branży – Wojtek Żogała (scenografia), Ewa Gronowska (kostiumy), Michał Sobociński (zdjęcia) – moją rolą było sprawienie by ich praca znalazła odpowiednie odzwierciedlenie w komunikacji filmu i we wszystkim, co widzowie zobaczą zanim udadzą się do kina. Tytuł filmu projektowała Ola Niepsuj, autorką zdjęć do plakatu jest Sonia Szóstak – pracowaliśmy więc z najlepszymi z najlepszych. Zależało nam na tym, by całość zaprojektować kompleksowo i by wszystko co będzie działo się wokół filmu – czy będą to posty na facebooku i instagramie, ulotki reklamujące film czy wreszcie z mojej perspektywy sprawa najważniejsza – sam plakat – było na tak samo dobrym poziomie jak film i było z nim spójne wizualnie.
To oznacza małe i duże wybory – jak będzie wyglądał tytuł filmu i jaki będzie niósł przekaz emocjonalny, jaka będzie kompozycja plakatu i jaka w nim rola postaci, które z wielu fantastycznych elementów wizualnych powinny dominować – jakie kolory powinny być podstawą komunikacji, co będzie wyglądało dobrze na billboardzie w środku zimy, jaki krój pisma czyta się dobrze na ekranie komputera, a jaki w ruchomym obrazie? Kiedy patrzymy na plakat filmowy dostajemy wiele informacji, wiele z nich podświadomie. Dyrektor artystyczny panuje nad tym, by wszystkie te informacje były przemyślane i spójne.
Czy, patrząc na swoje osiągnięcia, czujesz się kobietą sukcesu?
Sukcesem w moim życiu jest to, że utrzymuję się ze swojej pasji i że po ponad 14 latach nadal lubię to co robię. Zajeło mi trochę czasu by zrozumieć, że prawdziwym sukcesem nie jest to czy tamto zlecenie, kolejny klient czy okładka magazynu – sukcesem jest satysfakcja z procesu twórczego. To, że nadal lubię to co robię i że mogę się w tym rozwijać, pracować ze świetnymi i inspirującymi ludźmi i płacić z tego rachunki. Czasem żartuję, że wstaję rano,i przez cały dzień rysuję kwiatki i dostaję za to pieniądze, nie mam więc powodów do narzekań za to całkiem sporo powodów by być wdzięcznym – a to chyba spory życiowy sukces.
O rozmówcy:
OLKA OSADZIŃSKA – Ilustratorka, ukończyła staże w prestiżowych studiach graficznych – nowojorskim Vault 49 oraz w HORT Studio w Berlinie. W 2015 do butików na całym świecie trafił efekt jej trzeciej już kolaboracji z globalną marką Reebok – Ventilaor x Aleosa. Na stałe mieszka w Berlinie gdzie współpracuje m. in. z prestiżowym dziennikiem Die Welt tworząc ilustracje dla niedzielnego wydania gazety.