Patrząc na rozpiętość podejmowanych przez Ciebie działań i skalę Twojego zawodowego doświadczenia, które jest ogromne, chciałabym zapytać, czy od początku miałeś sprecyzowaną ścieżkę rozwoju, wiedziałeś w którą stronę idziesz i w jakim kierunku chcesz się rozwijać?
To jest trudne, zawodowo-życiowe pytanie. Wydaje mi się, że większość z nas oficjalnie powie, że wiedziało, że planowało, przypuszczało albo miało określoną strategię, albo konkretne marzenia. Jednak musimy też przed sobą szczerze przyznać, że życie stanowi pasmo szans, ale też przypadków, możliwości i szczęśliwych zdarzeń. Dodatkowo, nasze decyzje wynikają z naszych różnych doświadczeń, i w moim przypadku również tak było.
Patrząc w przeszłość, to wszystko zaczęło się od założenia razem z Michałem Pawlikiem i Magdą Ponagajbo, jeszcze podczas studiów na Akademii Sztuk Pięknych, pierwszego niezależnego studia brandingowego. Chcieliśmy założyć własny biznes, mieć własne miejsce, które będziemy mogli prowadzić i przestrzeń, w której będziemy projektować fajne, estetyczne rzeczy. Z upływem czasu miały miejsce kolejne sytuacje i kolejne zdarzenia, które ostatecznie doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj. Zawsze ciągnęło mnie do organizacji, do pracy z ludźmi – stąd też pojawiła się inicjatywa związana ze Stowarzyszeniem Twórców Grafików Użytkowych. To była pierwsza młoda organizacja zrzeszająca profesjonalnych projektantów graficznych oraz projektantów komunikacji wizualnej. STGU założyłem razem z Magdą oraz z innymi osobami z czasów studenckich, i ta organizacja istnieje do dzisiaj. W późniejszym czasie, w związku z wyczerpaniem formuły związanej z projektowaniem brandingowo-komercyjnym, płynnie przeszedłem do projektowania dla instytucji z sektora kultury, głównie teatrów. Moim pierwszym większym projektem była współpraca z Nowym Teatrem Krzysztofa Warlikowskiego.Następnym krokiem była realizacja większych i mniejszych projektów kuratorskich, wystaw czy wydarzeń promocyjnych związanych z organizacją życia designerów wizualnych w Polsce. W tym momencie współprowadzę Fundację, w ramach której zajmujemy się różnego rodzaju aktywnościami, tj. konferencje czy promocja zagranicznych projektantów. Cała moja droga jest nie tylko wynikiem szczęścia, ale też moich zainteresowań i rzeczy, które zawsze mnie pociągały.
Zobacz również
Zdecydowanie życie jest pasmem możliwości, szans, przypadków i inspiracji, ale przygotowując się do tej rozmowy, czytając o Tobie i całej drodze jaką przeszedłeś, poczynając od studiów i założenia ze znajomymi niezależnej pracowni graficznej Mamastudio, przez projektowanie dla instytucji kultury, aż po objęcie roli kuratora designu, odniosłam wrażenie, że każdy z tych elementów jest ze sobą ściśle połączony. Można powiedzieć, że u Ciebie ta przypadkowość była chyba jednak nieprzypadkowa. Jedną z Twoich inicjatyw było również powołanie do życia konkursu, w którym oceniano najlepsze polskie projekty, czyli Polish Graphic Design Awards. Jak narodził się ten pomysł?
Pomysł na ten konkurs też rodził się w kilku fazach. Będąc jeszcze aktywnym członkiem zarządu Stowarzyszenia Twórców Grafików Użytkowych, wspólnie z Agatą Szydłowską wymyśliliśmy konkurs dla projektantów graficznych – “Projekt Roku” – który istnieje do dnia dzisiejszego. Ten konkurs od początku był dość ambitny, ponieważ stawiał na ocenę projektów pod względem ich funkcji, formy oraz etyki. Kilka lat później pomyślałem, że warto byłoby powołać konkurs stricte związany z komunikacją wizualną. W Polsce mamy kilka konkursów tego typu, ale one są specyficznie ukierunkowane, np. na reklamę czy marketing albo są dedykowanie relatywnie wąskim dziedzinom projektowania, tj. najpiękniejsza książka czy najlepszy plakat. Jeżeli by się przyjrzeć, to właściwie nie ma takiej możliwości, aby móc gdzieś zobaczyć najlepsze prace, zarówno z dziedziny ilustracji, jak i plakatów oraz wydawnictw, a także z sektora nowych mediów, webdesignu, motion graphics, projektowania krojów i pism czy systemów informacji w przestrzeni publicznej. Z tego względu sam pomysł stworzenia takiego konkursu, który by łączył to wszystko, był bardzo ambitny.
Rzeczywiście większość z tych istniejących konkursów jest mocno zawężonych, skupionych na konkretnej niszy czy dziedzinie. Jednak w nawiązaniu do tego co mówisz, czy największym wyzwaniem w przypadku Polish Graphic Design Awards nie było to, że on obejmuje i próbuje połączyć tak wiele różnych dziedzin?
W zasadzie to jest pięta achillesowa tego konkursu, bo z jednej strony fascynujące jest to, że w jednym miejscu można zobaczyć zarówno najciekawsze prace ilustratorskie, jak i najciekawsze kroje pism czy najciekawsze projekty z obszaru motion graphics, ale z drugiej strony to każda z tych dziedzin, każde z tych środowisk ma swój charakter, specyfikę, konkretne upodobania. Podam w tej chwili, być może bardzo prozaiczną sytuację, ale przykładowo dla niektórych ilustratorów, mimo że ten konkurs był i jest przystępny cenowo, to dla nich był za drogi, a z kolei dla niektórych studiów czy agencji był aż podejrzanie tani. Pewne kategorie były też zbyt rozbudowane, ponieważ w przypadku projektowania wydawnictw mamy bardzo różne książki: od beletrystyki, przez albumy, na poradnikach wszelkiego rodzaju kończąc. Bardzo ciężko jest oceniać to w jednej kategorii, więc ich się po prostu namnożyło, ale to też ma swoje plusy. Dzięki tej mnogości mogliśmy poznać naprawdę wyjątkowych projektantów krojów pism, których w Polsce jest zaledwie kilkudziesięciu i w zasadzie to jest bardzo niewielka grupa osób, ale ona jednak istnieje i się rozwija. W przypadku tego konkursu istnieje wiele specyficznych kwestii, zarówno środowiskowych, jak i designerskich czy zawodowych, które stanowią wyzwanie. Jednak, gdyby nie on, to ani nie dowiedzielibyśmy się o istnieniu tych kwestii, ani nie poznalibyśmy wielu wspaniałych artystów, których w Polsce jest niewielu i którzy nie do końca mają się gdzie pokazać ze swoją twórczością. Wiedza, którą zyskujemy o środowisku, jest najcenniejszą wartością całego tego projektu.
W takim wypadku nie myśleliście może, jako organizatorzy i twórcy tego konkursu o tym, żeby rozszerzyć go poza granice kraju, pod zmienioną nazwą?
Jest to dobry pomysł, ale nigdy nie myśleliśmy o pójściu w tym kierunku, ponieważ ten konkursu od początku miał na celu zorientowanie się, co dzieje się w polskim środowisku projektantów. Miał być rodzajem pewnego badania, procesem poszukiwania ciekawych, ważnych i interesujących projektów związanych z Polską, tworzonych dla polskich klientów. Jest to oczywiście problematyczne, bo przykładowo w ostatnich latach mamy sporo ludzi pracujących za granicą – są to polscy projektanci, ale pracują na innych rynkach, często w zespołach międzynarodowych. Jest też bardzo duża grupa projektantów z Ukrainy i z Białorusi, którzy pracują dla polskich klientów. Istnieją oczywiście takie konkursu, jak German Design Awards, które są otwarte dla wszystkich, pomimo “niemieckości” w nazwie. Na Tajwanie również są dostępne konkursy dla różnych narodowości, Azja generalnie specjalizuje się w konkursach o szerokim zasięgu. Z drugiej strony można się zastanowić, jaką informację tak naprawdę z tego uzyskujemy – jeżeli mamy 100 projektów z wydawnictw albumowych z Polski, 20 z Niemiec, 5 z Czech i 1 z Rumunii, to jaka to właściwie jest dla nas informacja? O czym nam to mówi? Kilka razy brałem udział jako juror w European Design Awards i to jest taki konkurs, w którym faktycznie jest bardzo dużo zgłoszeń z całej Europy. W przypadku tak dużej próby naprawdę widać pewne zmiany, udaje się dostrzec dynamikę i ewolucję projektowania w różnych kategoriach. Chcąc się dowiedzieć czegoś konkretnego i wyciągnąć konkretne wnioski, musi być bardzo duży udział projektantów, projektantek, studiów – tylko wtedy te przyznawane nagrody mają sens, kiedy wyróżniają albo wprost wskazują najlepsze, najciekawsze i najważniejsze realizacje albo wyznaczają pewne trendy.
#PrzeglądTygodnia [05.11-12.11.24]: kampanie z okazji Movember, suszonki miesiąca, mindfulness w reklamach
Myślę, że traktowanie konkursu Polish Graphic Design Awards w kategorii, tak jak mówisz, eksperymentu i możliwości zorientowania się, jak rynek wygląda w Polsce, to równie ciekawa perspektywa. Chciałabym podpytać też o rolę kuratora, którą wielokrotnie pełniłeś podczas różnych wydarzeń zarówno w Polsce, jak i za granicą. Na czym polega ta rola i za co jesteś odpowiedzialny jako kurator?
Rola kuratora jest bardzo ściśle związana ze sztukami wizualnymi, więc jest dość mocno zawężona, a kompetencje są dokładnie określone. Jednak kurator to osoba, która musi zmoderować pewien zadany jej temat. Kuratora można porównać do reżysera filmu, który też dostaje pewien temat i musi go opracować. Ma do rozwiązania pewien problem, musi udzielić odpowiedzi na jakieś konkretne pytania, skierować się w stronę określonej publiczności i z pomocą określonych metod opowiedzieć pewną historię, nazwać pewne czynniki, zaakcentować pewne wydarzenia czy konkretne kierunki. Tak samo jest w przypadku kuratora, który obejmując pieczę nad wystawą, musi zbudować wokół niej opowieść, która ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Oczywiście, wystawa wystawie nierówna, ciężko porównywać je ze sobą, bo w projektowaniu, w designie w ogóle jest tak, że czasami te wystawy bardziej funkcjonują w kategorii przeglądów, np. w przypadku różnych targów – ciężko powiedzieć, czy osoby, które w nich uczestniczą, pracują przy nich są kuratorami czy jednak bardziej kolekcjonerami. W przypadku designu wydaje mi się, że definicja roli kuratora jest swobodniejsza i bardziej otwarta, dlatego też, że wystawy są różne i mają różne cele: komercyjne, promocyjne, historyczne. Tego rodzaju różnorodność i swoboda nie występuje w sztukach wizualnych.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Podoba mi się porównanie kuratora do reżysera filmu, bo obrazowo ukazuje, na czym ta rola rzeczywiście polega: na kierowaniu wszystkimi procesami i spinaniu ich w całość.
Dokładnie tak. Tak jak możemy mieć filmy historyczne, dokumentalne, techniczne, promocyjne oraz inne, tak samo możemy mieć różnego rodzaju wystawy – i rola kuratora, osoby odpowiedzialnej za stworzenie tej wystawy, w każdym przypadku będzie się nieco różnić. Jeśli na przykład jest to wystawa czysto promocyjna lub komercyjna, to będzie to po prostu przegląd. Jeżeli jednak będzie to wystawa mająca pewną ideę społeczną, historyczną lub polityczną, to ta rola kuratora jest absolutnie kluczowa i stanowi naprawdę ogromne wyzwanie.
Angażowałeś się także w projekty organizowane w krajach wrażliwych politycznie, tj. BIałoruś czy Kuba. Uczestniczyłeś w projektach na Kaukazie, gdzie podejmowałeś badania nad socjalistyczną architekturą regionu – i to jest coś, co wyjątkowo mocno mnie zainteresowało. Na czym dokładnie polegały te badania, jak przebiegały i dlaczego zdecydowałeś się na eksplorowanie akurat tego obszaru?
Niestety jest tak, że mówiąc o designie, najczęściej koncentrujemy się na krajach bogatszych, które mają dłuższą historię przemysłową, są bardziej widoczne i bardziej zaawansowane w tej konkretnej dziedzinie kultury, jaką jest projektowanie. Wiemy bardzo dużo o designie w Holandii, Anglii, Niemczech czy Włoszech, ale tak naprawdę samo projektowanie czy różnego rodzaju aktywności związane z tworzeniem obiektów, wydarzają się na całym świecie. Wbrew pozorom, w bardzo wielu krajach znajdujących się poza centrum, powstają niezwykle interesujące rzeczy.
Ja mam tendencję do przyglądania się tym krajom, które znajdują się właśnie poza centrum, poza wzrokiem najważniejszych kuratorów i poza zasięgiem najważniejszych wydarzeń designerskich. Często zapominamy o tym, że wszędzie są designerzy i designerki, ludzie w każdym zakątku świata coś projektują – dlatego interesowałem się krajami położonymi na wschód od nas. Design w gruncie rzeczy jest bardzo ściśle związany z naszą codziennością, bardzo mocno i bardzo szybko odbija w sobie wszystkie kwestie polityczne, ekonomiczne, kulturowe. Jeżeli jesteśmy uważni, jeżeli się dobrze przyjrzymy, to możemy bardzo szybko dostrzec, co dzieje się z architekturą czy z projektowaniem w ogóle w krajach, które są dla nas w pewien sposób egzotyczne, jak Kuba czy Białoruś.
Jeżeli chodzi o sam Kaukaz, to na początku przyszłego roku razem z magazynem Slanted, bardzo dobrym wydawnictwem poświęconym grafice i komunikacji wizualnej, będziemy wydawać małą broszurę poświęconą designowi na Kaukazie, a dokładniej w Gruzji i Armenii. Będzie to zestaw wywiadów z niezwykle ciekawymi projektantami – z ludźmi, którzy są liderami, wyróżniającymi się twórcami z tych właśnie krajów. Można powiedzieć, że to będzie pierwsza anglojęzyczna publikacja, która postara się opowiedzieć o tym, jak projektowanie i codzienność projektantów wygląda w tych zakątkach świata. Muszę powiedzieć, że naprawdę nie mogę się doczekać, aż ta publikacja ujrzy światło dzienne, bo jestem świadomy, że dla wielu ludzi to będzie tak naprawdę pierwsza możliwość zetknięcia się z tym, co dzieje się w designie wizualnym w Armenii i Gruzji. Jest to jakiś rodzaj odkrywania, pionierskiej działalności – może nie dla tamtejszych ludzi, bo oni doskonale o tej twórczości wiedzą i ją znają, ale przekazywanie tej wiedzy dalej w świat jest niezwykle fascynujące.
W pełni zgadzam się z tym, do czego nawiązałeś, czyli z tym skupieniem uwagi na twórczości projektowej w centrum Europy, w krajach rozwiniętych. Widoczna jest tendencja do zapominania o odleglejszych zakątkach świata w kontekście sztuki i nie tylko. Tym bardziej wspaniała jest ta inicjatywa – nie tylko sam fakt, że sam podjąłeś się zbadania tego obszaru, ale też to, że chcesz tę wiedzę przekazać dalej. Trzymam kciuki za publikację i również będę na nią czekać. Przeszłabym teraz już w stronę kwestii związanych z cyfryzacją i digitalizacją, bo to są w tej chwili nieodłączne elementy naszej rzeczywistości. W związku z tym naturalnym wydaje mi się też Twoje przejście w tę stronę i chciałabym zapytać, jakie dostrzegasz wyzwania w cyfrowym modelu projektowania? Łatwiej jest projektować analogowo czy cyfrowo?
Granice pomiędzy projektowaniem analogowym i cyfrowym są już w tej chwili mocno rozmyte, a z czasem będą zacierać się jeszcze bardziej. Znana mi ilustratorka ostatnio opowiadała, że dziś oferuje swoim klientom trzy możliwości realizacji ilustracji.
Pierwsza, najdroższa metoda, to tworzenie w sposób klasyczny, czyli odręcznie, co jest związane z malowaniem czy rysowaniem na papierze. Druga metoda, nieco tańsza i szybsza, to stworzenie ilustracji z pomocą urządzenia, na przykład laptopa i tableta – tutaj już mówimy o czysto cyfrowym projekcie. Z kolei metoda trzecia, najtańsza i najszybsza, to projekt wykonany przy pomocy sztucznej inteligencji, w pełni automatyczny, wygenerowany w określonym, zaproponowanym przez nas stylu. Poziom zaawansowania cyfryzacji jest tak wysoki, że bardzo ciężko jest odróżnić, co jest wykonane ręcznie – często spotykamy się przecież ze stwierdzeniem, że coś zostało wykonane ręcznie, na laptopie, albo z użyciem programów komputerowych. Otwiera się przed nami zupełnie nowy obszar. Oczywiście, projektanci i ilustratorzy coraz częściej łączą ze sobą te techniki, np. używają cyfrowych pędzli o różnej teksturze i grubości, które w wierny sposób odwzorowują ślad farby na papierze.
Poruszyłeś wątek przenikania się różnych technik projektowania z technologią sztucznej inteligencji, która już w tym momencie jest obecna w większości branż. Czy ogólny rozwój cyfrowy i technologiczny, w tym również rozwój sztucznej inteligencji nie stanowi rodzaju zagrożenia dla branży designu?
Jest to pewien rodzaj zagrożenia, ale my jako społeczeństwo bardzo szybko zapomnieliśmy o tym, że żyjemy na świecie już jakiś czas – jedni trochę krócej, drudzy trochę dłużej – i jesteśmy świadkami trwającej rewolucji cyfrowej, my w niej funkcjonujemy. Jest to takie samo wydarzenie, jak moment wynalezienia rolnictwa czy też moment wkroczenia w erę rewolucji przemysłowej, która naprawdę doprowadziła do zmian zmieniających społeczeństwa, kulturę, politykę i ekonomię. My dzisiaj znajdujemy się w takim samym procesie kluczowych zmian. Rewolucja cyfrowa, która dokonuje się na naszych oczach, to kolejny krok w transformacji, której na co dzień może już nie dostrzegamy. Niektórzy z nas pamiętają jeszcze świat bez internetu, bez komputerów i telefonów komórkowych. Właściwie ciężko sobie wyobrazić, jak mogliśmy wtedy funkcjonować, żyć, komunikować się ze sobą. Podsumowując, bo nieco uciekłem od pytania, to tak, jest to rodzaj zagrożenia, ale jest też pewna historia, funkcjonująca jako teoria, którą chciałbym tutaj przytoczyć, bo pasuje do całego kontekstu związanego z procesem przemian. W chwili pojawienia się we Francji impresjonistów i oficjalnego zapoczątkowania ruchu impresjonizmu w sztuce mówiło się, że został on w jakiś sposób sprowokowany wynalezieniem i upowszechnieniem fotografii. Wszystko to dlatego, że fotografia wchodząc we Francji i krajach ościennych do codziennego użytku, zaczęła być traktowania przez część malarzy jako zagrożenie dla ich kariery. Rozpatrywali ten przełomowy moment w kategoriach swojego końca, bo przecież jaki sens ma malowanie obrazów w chwili, gdy fotografia tak łatwo może zastąpić taki sposób odtwarzania rzeczywistości? Jednocześnie była to chwila, w której świat ruszył się do przodu, zasięgnął inspiracji i w pewien sposób ludzie zostali zmuszeni do zmiany myślenia, do zmiany roli, funkcji i formy sztuki, do innego sposobu wyrażania siebie w sztuce malarskiej. Być może w przypadku naszego świata sytuacja będzie taka sama: dzisiaj tak samo jak ludziom w czasach impresjonizmu ciężko jest nam wyobrazić sobie, co może wydarzyć się dalej, w jakim kierunku ten rozwój pójdzie i czy nie będzie dla nas szkodliwy.
Zdecydowanie technologia jest w stałym rozwoju i ciężko przewidzieć, co może wydarzyć się dalej, więc musimy obserwować sytuację i być może rzeczywiście za jakiś czas będzie nam na to łatwiej spojrzeć, przyjmując pewną dalszą perspektywę. Chciałabym teraz jeszcze raz nawiązać do projektowania stron, aplikacji i interfejsów, o których już wspominałam, bo wydaje mi się, że w kwestii cyfrowego projektowania, tworzenia doświadczeń użytkownika, mamy dwa obozy. Z jednej strony są ludzie, którzy mówią, że projektant bezwzględnie powinien umieć kodować lub przynajmniej się w tym orientować, a z drugiej strony są ci, którzy uważają, że wiedza dotycząca kodowania nie jest potrzebna projektantowi do tego, aby mógł wykonywać swoją pracę w efektywny sposób. Czy Ty opowiadasz się jednak w jakiś sposób po drugiej stronie i stąd też powstał kurs Figma NoCode Webflow?
Ten kurs powstał z kilku powodów, ale zanim przejdę do ich omówienia, to pozwolę sobie na moment uciec od tego pytania i zarysować szerszą perspektywę tej sytuacji. Dobrze znamy z historii, że w chwili powstania nowego narzędzia, nowej maszyny, to te wynalazki zawsze, przynajmniej na samym początku, są przeznaczone dla bardzo wąskiej grupy osób, często wyspecjalizowanych. Można tutaj przywołać przykład komputerów: na samym początku to były ogromne maszyny liczące, zajmujące całe piętra, przeznaczone były przede wszystkim do prac naukowych, nierzadko do przeprowadzania bardzo specyficznych obliczeń. Następnie komputery upowszechniły się na tyle, że stały się dostępne nie tylko dla specjalistów z różnych dziedzin, ale też dla inżynierów czy naukowców. Z kolei jeszcze później nastąpiło upowszechnienie całkowite, kiedy do komputera mógł mieć dostęp już tak naprawdę każdy. Do dzisiaj jest tak, że z chwilą pojawienia się jakiegoś nowego rozwiązania, ono na początku jest przeznaczone dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów, a dopiero z czasem obejmuje coraz szersze grono ludzi. Na samym końcu drogi może dziać się coś takiego, jak obserwujemy obecnie, na przykład przy automatyzacji samochodów – w związku z tym procesem przestajemy być do końca świadomi tego, jak samochód działa. Coraz mniej potrzebujemy tej wiedzy, bo mamy świadomość, że on się będzie przemieszczał samodzielnie, w zasadzie bez naszego udziału. Naszą rolą będzie jedynie wskazanie skąd chcemy wyjechać i dokąd dotrzeć. Dobrym przykładem mogą być w tym wypadku również aparaty fotograficzne – w chwili pojawienia się aparatów cyfrowych, wielu fotografów mówiło, że fotografia cyfrowa nie jest autentyczna, że jest jedynie namiastką prawdziwej fotografii. Mijały kolejne lata, następowały kolejne epoki, a dziś już nikt nie kwestionuje tego, że fotografia cyfrowa także zalicza się do kategorii sztuki. Aktualnie wchodzimy przecież w zupełnie nowy rozdział, kiedy zdjęcia możemy tworzyć przy pomocy technologii sztucznej inteligencji.
Oba te przykłady można w bardzo łatwy sposób odnieść do projektowania, do tworzenia stron internetowych czy aplikacji. Na początku rzeczywiście było to coś specjalistycznego, trudnego, wymagającego posiadania obszernej wiedzy i sporego doświadczenia. Obecnie co rusz pojawiają się narzędzia, które czynią projektowanie prostszym i coraz bardziej intuicyjnym. Za kilka lat, a może nawet krócej, stronę internetową czy aplikację będzie mógł stworzyć każdy z nas. Oczywiście, mówię tutaj o wersjach podstawowych, bo jeżeli ktoś będzie chciał stworzyć stronę internetową jakiejś dużej instytucji, np. banku, która powinna posiadać wiele zabezpieczeń i zawierać wiele skomplikowanych technicznych rozwiązań, to będzie potrzebował wiedzy wysoce wyspecjalizowanej i technicznie zaawansowanej.
Jeżeli chodzi natomiast o Webflow, to finalnie jest to trudne narzędzie, rozwijające się bardziej w stronę tworzenia projektów mocniej zaawansowanych. Zresztą tak jak mówiłem, dynamika rynku rozwiązań projektowych jest ogromna i cały czas nabiera tempa.
Z kolei co do pytania o to, czy projektanci powinni umieć kodować, czy też nie, jest związane z tym, co chcieliby robić. Nie ma potrzeby posiadania umiejętności projektowania wszystkiego. Można się wyspecjalizować i działać z duża efektywnością w bardzo konkretnym obszarze. Uważam, że naprawdę projektowanie stron internetowych czy aplikacji już teraz jest powszechnie dostępne, a będzie jeszcze bardziej; będzie coraz prostsze i coraz bardziej intuicyjne. Można powiedzieć, że to jest doskonały przykład demokratyzacji nie tylko narzędzi projektowych, ale też projektowania w ogóle.
Odpowiedziałeś już na moje kolejne pytanie o to, czy strony i aplikacje tworzone w technice no-code znacząco różnią się od tych, które zostały stworzone w technice klasycznego kodu, ale tak jak wspomniałeś – zależy to od konkretnej branży, jej specyfiki i tego, co chcemy stworzyć. Jeżeli ktoś chce zaprojektować prostą aplikację czy stronę internetową, to technika no-code będzie wystarczająca, ale w chwili, gdy tworzy się systemy mające posiadać wbudowane specjalne zabezpieczenia, to potrzeba bardziej zaawansowanej wiedzy i umiejętności. Odpowiedziałeś również na kolejne dwa pytania o to, czy projektowanie no-code może być dla każdego i o to, jak zacząć pracę w tej technice. W takim razie zapytam jeszcze, czy samodzielna i efektywna nauka jest w tym wypadku możliwa, chociaż rozumiem, że chyba tak – skoro zarówno już dostępne, jak i nowo powstające narzędzia są intuicyjne, to przypuszczam, że opanowanie tego nie jest nie do przejścia.
Jak najbardziej samodzielna nauka jest możliwa. Istnieje cała paleta narzędzi i programów, z których możemy swobodnie wybierać te, które będą najodpowiedniejsze dla naszego projektu. Problem polega raczej na właściwym rozpoznaniu odpowiednich narzędzi, bo ich mnogość, wbrew pozorom, wcale nie ułatwia dokonania wyboru. Wybór ten, jeśli będzie niewłaściwy, to rezultat też nie będzie dla nas na tyle zadowalający, na ile byśmy chcieli, ale jeśli mowa o małym projekcie, to to wszystko można dość prosto naprawić. Jednak w chwili, gdy mamy w planach duży i zaawansowany projekt, to pomoc programistów będzie na pewnym etapie nieunikniona. Oczywiście, sztuczna inteligencja pozwala i będzie pozwalała nam na dodawanie prostych rzeczy w kodzie czy na wprowadzanie w nim drobnych poprawek, ale nie będzie w stanie zrobić za człowieka wszystkiego. W ogóle sytuacja związana z rozwojem technologii sztucznej inteligencji jest tak interesująca i dynamiczna, że polecałbym szczególne zwrócenie na nią uwagi tym, którzy zajmują się nie tylko projektowaniem, ale też reklamą czy marketingiem. Jest to prawdziwa rewolucja, która zmienia i będzie zmieniać nasz świat w kolejnych latach.
Wracając do narzędzi projektowych, to tak, one w większości są bardzo intuicyjne i proste w użyciu, ale czym głębiej w las, tym ciemniej. Nie ma, nawet przy najprostszych projektach, drogi ucieczki od zrozumienia tego, jak jest zbudowana strona internetowa, jakie są podstawy języka HTML czy podstawy CSS-a. Jeżeli chcemy projektować, musimy te podstawowe zagadnienia opanować. Pierwszy raz, tak jak w przypadku nauki każdej innej, nowej rzeczy jest bolesny, ale można sobie z tym poradzić.
Pierwszy krok jest zawsze najgorszy i tak jak mówisz, w ogromnej mierze jest to kwestia opanowania pewnych podstaw i sprawdzenia czy to, na co się zdecydowaliśmy jest dla nas, czy nam to odpowiada, czy dalej chcemy to zgłębiać.
Dokładnie tak. Całe życie uczymy się czegoś od nowa: niezależnie, czy chodzi o projektowanie stron internetowych, jazdę na nartach czy przygotowywanie konkretnego dania. Coś, co robimy po raz pierwszy, nigdy nie jest najlepszej jakości, ale w miarę podejmowania kolejnych prób uzyskujemy pewną sprawność, nabywamy pewnego doświadczenia i z czasem te procesy przychodzą nam coraz łatwiej.
Chciałbym jeszcze na koniec dodać to, co zawsze poruszam na warsztatach: utarło się pewne przekonanie, że projektowanie stron internetowych jest skomplikowane i obarczone dużą odpowiedzialnością. Często słyszymy, że jeżeli zrobimy coś źle, to koniec, nie ma od tego odwrotu. Być może kiedyś tak było, ale te czasy dawno minęły. Istnieje mnóstwo źle zaprojektowanych stron internetowych, nawet wielkich firm, które działają ze sporymi sukcesami. Istnieją też źle zaprojektowane aplikacje, które mimo wszystko na siebie zarabiają. Tak jak ze wszystkim, projektowanie stron czy aplikacji do pewnego poziomu jest proste. Później zaczynają się schody, pojawiają się komplikacje i oczywiście, że możemy popełniać błędy – świat się od tego nie zawali. Projektowanie cyfrowe nie jest czarną magią, jest czystą mechaniką, procesem czysto narzędziowym, możliwym do zrozumienia i do nauczenia. Nie każdy z nas musi być mistrzem w projektowaniu, ale namawiam przede wszystkim do tego, aby odczarować tą niewłaściwą barierę sugerującą, że te procesy projektowe są niezwykle trudne. Nie jest to najłatwiejsza rzecz na świecie, ale nie jest to też coś, co jest wyjątkowo skomplikowane i niemożliwe do zrozumienia.
Fot. Patryk Wiśniewski
Więcej informacji dotyczących działalności Rene można znaleźć pod poniższymi linkami: