W obliczu sporu o „Ostatnią Wieczerzę” [FELIETON]

W obliczu sporu o „Ostatnią Wieczerzę” [FELIETON]
Ależ w ostatnim czasie mamy okazji do sporów. Moje społecznościowe timeline'y są soczyste jak rzadko kiedy. Najpierw dostało się Bralczykowi. Później na warsztat został wzięty Babiarz, a ostatnio końca nie mają dywagacje na temat ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich i jej nawiązań do motywu „Ostatniej Wieczerzy”. A to wszystko powodowane zupełnie różną wizją świata i ścieraniem się odmiennego spojrzenia na wartości. 
O autorze
3 min czytania 2024-07-30

Kontekst filozoficzny

Właściwie to nic dziwnego, bo od dawna nie żyjemy w systemie, w którym w przestrzeni publicznej panuje jednorodność poglądów. Ponowoczesność, do której tak lubię się odwoływać, usankcjonowała możliwość różnych interpretacji i spojrzeń. I to akurat aspekt pozytywny. Gorzej, że nie dała do tego fundamentów, które jednak klasyczny porządek ustanawiał. Dlatego coraz częściej zamiast poszukiwania prawdy, stajemy się zawodnikami internetowych ringów, na których możemy bezkarnie atakować swoich oponentów, nie oczekując wzajemnego zrozumienia, a jedynie poklasku swoich zamkniętych „baniek”. 

Ci, co mnie znają, wiedzą, że nie jestem typem sportowca. Pewnie dlatego tak rzadko pojawiam się w internetowych ringach. Już dawno dałem sobie z tym spokój, bo po prostu nie umiem już dyskutować w internecie. Ale skoro moja żona jest chwilowo zajęta i właściwie to nie mam z kim porozmawiać, to może chociaż coś napiszę! Niech będzie, że dla intelektualnej rozrywki. A punktem wyjścia będzie wspomniana ceremonia otwarcia Igrzysk, która wzbudziła większe zainteresowanie niż popisy sportowców. 

Błędy argumentacji

To, co w internetowych (i nie tylko) dyskusjach stało się widoczne, to zupełny brak wzajemnego zrozumienia, a także dawanie argumentów pod rzucane pośpiesznie hasła. Mamy oto „kretynów katolików”, „fundamentalistów religijnych” czy „kulturowych analfabetów”. Po drugiej stronie są natomiast reprezentanci „totalnego upadku obyczajów”, „zepsutego zachodu” i „śmierci naszej cywilizacji”. Ale czy w tym wszystkim próbujemy jeszcze dyskutować? 

Gdybym był złośliwy, napisałbym, żeby przed rozpoczęciem rozmowy każdy zapoznał się np. z schopenhauerowską „Erystyką, czyli sztuką prowadzenia sporów”. Ale złośliwy nie jestem, bo z filozofów niemieckich najczęściej zaczytywałem się w Nietzschem i na Schopenhauera też nie starczyło mi już czasu. Niemniej, spróbujmy się do niego odnieść. 

LinkedIn logo
Na LinkedInie obserwuje nas ponad 100 tys. osób. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Pierwszy argument, z którym w ostatnich dyskusjach się spotykam, to argumentum ad hominem. Polega on na odrzucaniu czyjegoś stanowiska nie na podstawie merytorycznej oceny argumentów, ale poprzez podważenie kwalifikacji lub autorytetu osoby, która je przedstawia. Przypomnij sobie, ile to razy pod negatywną opinią ceremonii otwarcia widziałaś/eś ironiczne sformułowania typu: „Znawca sztuki się znalazł!” albo „Tylko historyk sztuki może się w tym temacie wypowiedzieć”. Ale ci, którzy tak piszą, popełniają błąd logiczny, ponieważ wartość argumentu powinna być oceniana na podstawie jego treści, a nie źródła. Gdyby było inaczej, zamknęlibyśmy sobie możliwość na większość tematów. Bo czy jesteśmy specjalistami od wszystkiego? Wiem, w naszym kraju to dość ryzykowne pytanie… Niemniej – argument ad hominem prowadzi do zamknięcia dyskusji i odrzucenia potencjalnie wartościowych idei, bez ich merytorycznej analizy. 

Idźmy dalej. Przed nami – argumentum ad antiquitatem – odwołujący się do tradycji albo argumentum ad novitatem – odwołujący się do nowości, w zależności od kontekstu. Ta argumentacja polega na twierdzeniu, że coś jest słuszne i dobre, ponieważ „zawsze tak było”. To dlatego w Internecie mamy wysyp memów i zdjęć, ukazujących różne interpretacje „Ostatniej Wieczerzy” z komentarzami, które zarzucają, że dziś ta artystyczna wizja Francuzów nie może nikomu przeszkadzać, skoro wcześniej z podobną krytyką nie spotkały się podobne inscenizacje. Mamy też pytania o to, co wtedy, kiedy powstały jakieś obrazoburcze twory, robili ci, którzy dziś się oburzają. A odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. Czasami parzyli kawę, czasami czytali książkę, a niekiedy byli wtedy na wakacjach. Inni mogli się jeszcze wtedy nie urodzić albo – najzwyczajniej w świecie – dana „artystyczna wizja” nigdy do nich nie dotarła. Natomiast argumentum ad antiquitatem zakłada, że brak wcześniejszej krytyki oznacza akceptację. Ignoruje możliwość, że mogłaby ona wynikać z innych czynników. 

Słuchaj podcastu NowyMarketing

No i mój ulubiony, stosowany najczęściej – argument ad personam. Co prawda Schopenhauer twierdził, że to ostatni sposób nieuczciwej argumentacji. Używamy go dopiero wtedy, kiedy wszystkie inne sposoby zawiodły. Ale czasy się zmieniły. Dziś od razu liczymy na szybki efekt, dlatego coraz częściej od niego zaczynamy! Argumentum ad personam ma na celu zdyskredytowanie oponenta poprzez atak na jego osobę, co jest szczególnie powszechne w dyskusjach internetowych. Przykłady? Nie, nie wymienię, bo mogę zostać zbanowany. 

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

Hermeneutyka i kontekst

Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny, a pomijany aspekt – jest nim kontekst. Tu z pomocą przychodzi nam hermeneutyka. Zakłada ona, że rozumienie rzeczywistości zależy od kontekstu historycznego, społecznego i kulturowego, w którym się dokonuje. Hans-Georg Gadamer, jej czołowy przedstawiciel twierdził, że rozumienie jest zawsze „wrzucone w dzieje” i zapośredniczone przez język. Nie ma poznania niezależnego od horyzontu pojęciowego i językowego danej epoki i tradycji. I żałuję, że w naszych sporach tak rzadko się do tego odwołujemy. 

Nie ma co udawać, że dzieło van Bijlerta, do którego nawiązywali organizatorzy Igrzysk, nie miało na celu odniesienia się do „Ostatniej Wieczerzy”. Nie udawajmy, że chrześcijanie nagle stali się nadwrażliwi. Może po prostu swój światopogląd kształtowali w duchu klasycznych pojęć i sprawniej umieją zauważać również konteksty? Myślę, że organizatorzy Igrzysk doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co robią i wiedzieli, że to może wzbudzić kontrowersje. No chyba, że byli ignorantami (czego nie zakładam – „przy okazji” stosując tzw. argumentum ad ignorantiam). Ale to temat na inny felieton. 

PS Język na rozdrożu: Bralczyk, postmodernizm i pytanie o konsekwencje [FELIETON]