Piotr Grabari Grabarczyk: Wykorzystanie Grindra i Tindera do promocji mojej książki wydało mi się zupełnie naturalne

Piotr Grabari Grabarczyk: Wykorzystanie Grindra i Tindera do promocji mojej książki wydało mi się zupełnie naturalne
Dziennikarz postawił na nietypową formę promocji swojej nowej książki „Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie" – stworzył profil w aplikacjach randkowych Tinder i Grindr i tam przesyłał kod zniżkowy na produkt. Jaki efekt przyniosła kampania? O tym rozmawiamy z Piotrem Grabarim Grabarczykiem.
O autorze
5 min czytania 2022-07-20

Zdecydowałeś się na przeprowadzenie nietypowej akcji marketingowej, która pomogła Ci sprzedać Twoją najnowszą książkę. Opowiedz proszę, na czym ona dokładnie polegała?

Nasza książka (od red. – autorami są Piotr Grabarczyk i Irene Salamon) opowiada o życiu randkowym, seksie i związkach, a jeden z rozdziałów jest w całości poświęcony cieniom i blaskom aplikacji randkowych, więc wydawało mi się to zupełnie naturalne, aby użyć ich jako kanału promocyjnego.

Początkowo rozważaliśmy tradycyjną formę reklamy w postaci bannerów i profili reklamowych, ale uznałem, że musi się to odbyć bardziej organicznie, bo oprócz walorów marketingowych, sprawi to więcej frajdy obu stronom – zarówno mi, jak i osobom, które na tę komunikację trafią. Stworzyłem więc swoje profile na Tinderze i Grindrze, dokładnie w taki sam sposób, jak gdybym zakładał tam „prawdziwe” konto: wypełniając wszystkie rubryki zgodnie z prawdą, publikując odpowiednio skrojone pod specyfikę danej aplikacji zdjęcia (dla Grindra roznegliżowane, na Tinderze „grzeczniejsze”), określając swoje zainteresowania i cele poszukiwań, eksponując przy tym informację o premierze książki.

Wydawnictwo Znak na potrzeby tej akcji wygenerowało specjalny kod zniżkowy, który umieściłem w opisach profili – był on również przekazywany już w indywidualnych konwersacjach.  

Czemu postawiłeś akurat na Tindera i Grindra?

Tinder i Grindr to aplikacje, którym nie tylko poświęcamy sporo miejsca w samej książce, ale i są to platformy, z których faktycznie sam wielokrotnie korzystałem. Zdaję sobie sprawę, że aplikacji czy portali randkowych jest zdecydowanie więcej, ale skupiłem się na dwóch najbardziej popularnych i najbliższych naszym słuchaczom i czytelnikom.

LinkedIn logo
Na LinkedInie obserwuje nas ponad 100 tys. osób. Jesteś tam z nami?
Obserwuj

Warto wiedzieć, że Tinder i Grindr różnią się też między sobą – pierwsza służy głównie do umawiania się na randki i rozmów, druga raczej do poszukiwań przygodnego seksu. Część osób korzysta z obu, ale w dużej mierze są to dwie odrębne bazy użytkowników, więc zależało mi na dotarciu do jak najszerszej publiczności.

Słuchaj podcastu NowyMarketing

NowyMarketing logo
Mamy newsletter, który rozwija marketing w Polsce. A Ty czytasz?
Rozwijaj się

Czy piszący do Ciebie ludzie nie czuli się oszukani? Co prawda uprzedzasz w opisach, że na profilu promujesz swoją książkę, ale być może niektórzy liczyli na jakąś znajomość. 

Nie spotkałem się z zarzutem oszustwa – opisy i cele tzw. „poszukiwań” były dość mocno sprecyzowane, ale zostawiały przestrzeń na niezobowiązującą rozmowę czy flirt, z czego piszący do mnie faceci chętnie korzystali.

Część z nich rozpoczynała od próby upewnienia się, że to naprawdę ja, a nie ktoś podszywający się pode mnie. Inni wykorzystywali okazję do pogratulowania wydania książki, czy podzielenia się swoimi refleksjami ze słuchania naszego podcastu. Sporo rozmów miało jednak bardzo klasyczny przebieg, gdzie po krótkim przywitaniu pada tradycyjne dość pytanie: „czego szukasz?” – niektórzy po usłyszeniu, że nie interesuje mnie spotkanie na żywo/randka/seks rezygnowali z dalszej konwersacji, a w innych przypadkach rozmowa toczyła się dalej.

W trakcie tej akcji trwało również małe tournee promocyjne po Polsce w ramach którego odbyły się cztery spotkania autorskie – we Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Będąc w tych miastach umieszczałem w opisach adnotację o tym, że takie wydarzenia się odbywają i faktycznie, w każdym z tych miast pojawiały się osoby, które dowiedziały się o nich właśnie z Grindra i Tindera.

Oczywiście, nie brakowało osób, które absolutnie nie przeczytały opisu i częstowały mnie od razu propozycjami seksu i roznegliżowanymi zdjęciami, co sprawiło, że całe doświadczenie powrotu na aplikacje randkowe zyskało sporo koloru i nie ukrywam, dostarczyło mi mnóstwo frajdy. O wrażeniach wizualnych nie wspominając!

Czy otrzymałeś jakieś negatywne komentarze czy odpowiedzi w związku z tą akcją? 

Spotkałem się jedynie z pozytywnym odbiorem. Otrzymałem sporo wiadomości, w których gratulowano mi pomysłu na tego typu promocję i doceniano fakt, iż np. na moim profilu na Grindrze znajduje się sporo zdjęć w częściowym negliżu.(śmiech) Kilka osób zdążyło już kupić książkę przed startem akcji, więc przesyłali zdjęcia swoich kopii – czasami było to zdjęcie samej książki, innym razem książka towarzyszyła rozebranemu właścicielowi i zasłaniała „newralgiczne” punkty. (śmiech)

Jedyna wiadomość, która miała negatywny podtekst, odnosiła się do zawartości książki – pewien użytkownik napisał, że promujemy nią rozwiązłość, a bogate życie seksualne nie jest czymś, czym powinniśmy się chwalić (a już tym bardziej pisać o tym książki). Z uwagi na to, że na zdjęciach umieszczonych na swoim profilu był nagi i w rubryce „SZUKAM” miał wpisane „SEKS”, pozwoliłem sobie ją zignorować. (śmiech)

 

Ile osób do Ciebie w tym czasie napisało? Ile książek sprzedałeś z kodem? 

W ciągu tych kilku tygodni miałem nieco ponad 100 „matchy” na Tinderze i chciałbym jedynie nadmienić, że starałem się uczciwie rozdawać te zielone serduszka – robiąc to przy tych profilach i facetach, którzy faktycznie mi się podobali i z którymi w „zwykłych” okolicznościach chciałbym porozmawiać, czy umówić się na randkę.

W przypadku Grindra nie ma tej funkcji, bo w interakcję może wejść z tobą każdy. Tutaj ta statystyka prezentuje się efektowniej – mój profil oglądało około 500 osób dziennie, co daje wynik kilkunastu tysięcy użytkowników na przestrzeni tych czterech tygodni trwania akcji. Przełożyło się na to kilkaset zaczepek i prywatnych wiadomości.

Co do liczby kopii, które zakupiono z kodem, wiąże nas tajemnica handlowa, ale mogę powiedzieć, że w czasie trwania mojej minikampanii, był on regularnie używany podczas zakupów. To miłe zaskoczenie, bo przecież faceci na aplikacjach randkowych lubią obietnice bez pokrycia… (śmiech).

Czy inspirowałeś się jakimiś innymi akcjami marketingowymi przeprowadzonymi na Tinderze lub Grindrze?

Nie inspirowałem się żadną konkretną kampanią marketingową, natomiast miałem w pamięci akcję promocyjną Madonny przy okazji premiery albumu „Rebel Heart” w 2015, gdy jej profil pojawił się na Grindrze i odpowiadała tam na pytania fanów. To było i zabawne, i genialne – lwią częścią publiczności Madonny są geje, a seks to nieodłączny element jej kariery, zatem Grindr wydawał się idealnym miejscem na taki happening. Przede wszystkim jednak zależało nam na czymś mniej standardowym i oklepanym niż klasyczne kanały promocji, bo taka też jest nasza książka i grzechem byłoby tego nie wykorzystać. 

Portale Tinder i Grindr nie umożliwiają na razie publikowania treści sponsorowanych przez użytkowników (tak jak Instagram i Facebook). Czy Twoim zdaniem powinno się to zmienić?

To trudne zagadnienie, bo rozumiem zagrożenia płynące z funkcji sponsorowanych treści od użytkowników – ideą aplikacji randkowych jest to, że wszyscy mamy tam równy dostęp do zasobów i możemy trafić na ludzi, których w codziennych okolicznościach nie mielibyśmy szansy spotkać i to jest powodem naszej obecności nie tam. To co nas tam interesuje to ludzie, a nie produkty. Sponsorowane treści mogłyby przynieść wysyp profili reklamowych, które zabiłyby istotę aplikacji randkowych – widzimy już jak negatywny wpływ mają na naszą frajdę z korzystania z Instagrama czy Facebooka.

Z drugiej strony, jeśli mój profil jest zweryfikowany i nie ma wątpliwości, że jestem „prawdziwą” osobą, a nie botem, to dlaczego nie mogę w opisie profilu umieścić odnośnika do mojej książki? Tinder i Grindr próbowały blokować moje reklamowe zapędy, ale udało się to obejść poprzez usunięcie linka, natomiast faktycznie przydałby się lepszy system moderacji, którą powinno powierzyć się nie automatowi a człowiekowi. To, jak wiadomo, generuje ogromne koszty, więc nie sądzę, aby to się w najbliższym czasie zmieniło.

Żyjemy w czasach, gdy coraz więcej ludzi podchodzi do swojej marki osobistej w sieci – niezależnie czy to Instagram, czy Tinder – niesamowicie profesjonalnie i nie widzę powodu, dla którego mieliby być pozbawieni narzędzi dostępnych dla firm i koncernów reklamujących się aktywnie na wspomnianych aplikacjach. Tam, gdzie możliwa jest monetyzacja, wydarzy się ona prędzej czy później, dlatego spodziewam się, że treści sponsorowane publikowane przez użytkowników aplikacji randkowych są tylko kwestią czasu.