Coraz częściej pojawiają się opinie, że dziś, w zglobalizowanym świecie, nazwa marki koniecznie musi opierać się na słownictwie pochodzącym z języka angielskiego. Zasadniczo: jest w tym trochę prawdy. Ale jeszcze większą część tego twierdzenia można włożyć między bajki.
Istotny niuans; nazwa angielska, to nazwa korzystająca wprost z języka angielskiego – np.: Orange, 11 Bit Studios, Arctic Paper. Nazwa anglojęzyczna to nazwa bazująca na języku angielskim, ale taka, która nie jest nazwą słownikową, lecz autorskim słowotwórstwem – np.: Comp, Statoil, Comcast.
Zobacz również
-
#PrzeglądTygodnia [04.10-10.10.24]: jak marki wspierają ochronę zdrowia psychicznego w Polsce, alkotubki okiem prawników i marketerów, opinie nt. promocji „Fala tylko dla dorosłych”
-
Pink October: jak marki zachęcają do badań profilaktycznych w kierunku raka piersi [PRZEGLĄD]
-
Jak marki wspierają ochronę zdrowia psychicznego w Polsce [PRZEGLĄD]
Tak: nazwa może i często nawet powinna opierać się na angielskim słownictwie. Ale – nie jest to żaden obowiązek, a czasem jest to wręcz niewskazane. Zastanówmy się więc, kiedy warto, a kiedy nie postawić w nazwie na słownictwo anglojęzyczne.
Kiedy tak?
Warto, gdy zaplanowana jest ekspansja marki na kraje (np.: UE), w których znajomość języka angielskiego jest na wysokim poziomie. Zasadniczo nazwa powinna opierać się na słowie, które jest możliwie proste, powszechnie znane i kojarzone, więc wymagania odnośnie wiedzy językowej u odbiorców – czyli naszych klientów – nie są tu przesadnie wysokie. Na plus dla angielskiego działa też ogólna tendencja rosnącej rozpoznawalności tego języka. Nadal jednak, na chwilę obecną, angielski jest regularnym językiem komunikacji dla „zaledwie” ok. 11% mieszkańców Ziemi (dla 500 mln osób jest to język ojczysty, a dla kolejnych 300 mln – obcy, ale regularnie używany), stąd założenie, że przy tworzeniu nazw angielski „koniecznie, zawsze i wszędzie” jest błędne.
3 główne argumenty za nazwą anglojęzyczną:
Jak marki wspierają ochronę zdrowia psychicznego w Polsce [PRZEGLĄD]
- założona (w realnym business planie) ekspansja na kraje anglojęzyczne i/lub kraje UE,
- założona (w realnym business planie) sprzedaż/ofertowanie produktu na anglojęzycznej wersji strony WWW marki,
- tworzenie nazwy dla marki, która ma działać w branży technologicznej, IT, produkcji gier i innej, w której anglojęzyczne słownictwo jest słownictwem dominującym.
Kiedy nie?
Tak, to prawda, że ponad połowa Polaków posługuje się językiem angielskim przynajmniej w stopniu podstawowym. Świetny wynik, nawet na tle krajów starej UE (wg. badania EF English Proficiency Index, zajmujemy pod tym względem 8 miejsce w UE, wyprzedzając m.in. Niemcy, Francję czy Belgię). Ale UE to jednak tylko niewielki wycinek świata. Jeśli marka zakłada prowadzenie wymiany handlowej z partnerami np. z Ukrainy, Białorusi czy Rosji, wówczas sytuacja nie jest już tak oczywista. Przykładowo: podstawową znajomością angielskiego, podobno pochwalić może się tylko ok. 5% Rosjan.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
3 główne argumenty przeciwko nazwie anglojęzycznej:
- założona ekspansja marki na kraje „nieanglojęzyczne”,
- brak planu ekspansji marki poza granicami Polski,
- branża sugerująca proste, polskojęzyczne słownictwo (np.: kupiliście kiedyś w Polsce masło lub mleko, które ma czysto angielską nazwę?).
Więc: nazwa anglojęzyczna, czy jednak nie? Odpowiedź może być tradycyjnie wymijająca: to zależy. Na pewno jednak nie ma takiej zasady, że nazwa koniecznie i bezwarunkowo powinna opierać się na słownictwie pochodzącym z języka angielskiego.