W dobie dyskusji o możliwościach sztucznej inteligencji i jej wykorzystania (niezmiennie sexy) oraz kolejnych iteracjach video tworzonego z użyciem obrazów generowanych komputerowo (CGI – tylko nieco mniej sexy), narodził się twór w postaci tzw. „UGC Creatora” – a skala zjawiska robi się coraz większa. Ale zacznijmy od początku.
Moda przybywa z Zachodu
…a nie inaczej było w tym przypadku. UGC Creator „wykluł się” gdzieś w okresie pomiędzy wprowadzeniem TikToków i Reelsów.
Zobacz również
fot. Google Trends
Pierwsze wzmiankujące o tym treści były dość podobne – przedstawiały kolejne kroki, jakie należy powziąć, aby móc stać się UGC Creatorem. W skrócie: zainwestuj w sprzęt, dużo nagrywaj, stwórz portfolio, znajdź popyt na swój content, zacznij zarabiać. Easy as that! Właśnie zostałeś UGC Creatorem.
Co mówi definicja?
Content UGC to z definicji treści, które zostały stworzone i opublikowane przez niezależne i nieopłacone osoby. Treści mniej lub bardziej spontaniczne, estetyczne lub nie, w domyśle jednak nieobarczone szczególną intencjonalnością. Z tego definicyjnego punktu widzenia, współczesna dyskusja o UGC jest trochę jak… dyskusja o RTM. Każdy widział, każdy coś wie, jednak gdy przychodzi do zdefiniowania, często pojawiają się nieścisłości. Bo ten zabawny post wrzucony w Walentynki, które co roku wypadają w ten sam dzień (kto by się spodziewał!), niekoniecznie wpisuje się w definicję RTM. Tak samo, jak zgłoszenie konkursowe, przygotowane w formie dokładnie określonej przez regulamin, niekoniecznie wpisuje się w definicję UGC.
Słuchaj podcastu NowyMarketing
Idąc tym tropem, trudno określić freelancera, który tworzy na zamówienie marki określony content, mianem UGC Creatora – zakazywałaby tego już sama logika. Bez względu na to, jak bardzo ów content będzie przypominał „organiczną” publikację, których w Social Media jest już wiele.
Kto w takim razie, skoro nie UGC Creator?
Odpowiedź, na szczęście, nie należy do tych skomplikowanych. To po prostu Content Creator. Ktoś może powiedzieć, że to wyłącznie kwestia zbędnego językowego puryzmu. Ja z kolei powiem – nie rozmywajmy pojęć. W końcu wszyscy mieliśmy ostatnio okazję, żeby się dowiedzieć, jak duża różnica istnieje między „ułaskawieniem”, a „procedurą ułaskawienia”.
Wracając jednak do marketingu – w naszej branży często powstanie czegoś nowego jest poprzedzone pewnego rodzaju zderzeniem. I również narodziny Content Creatora warunkowane były dwoma czynnikami: rosnącymi potrzebami marek w zakresie tworzenia materiałów do SoMe oraz aspiracją – zwłaszcza młodszej generacji – do bycia influencerem.
Rola Content Creatora – w pewnym stopniu – jest w stanie zaspokoić obie te potrzeby. Oczywistym argumentem dla twórcy jest nie tylko kwestia wynagrodzenia w formie finansowej czy barteru, ale też możliwość wykonywania „prestiżowego” zajęcia – w założeniu niewiele różniącego się od tego, czym zajmują się najpopularniejsze influencerki.
Co to oznacza dla marek?
Przede wszystkim możliwość nabycia w dużych ilościach różnorodnego contentu, z którego mogą korzystać w oparciu o ustalone z twórcą zasady. Dynamika SM i tempo narzucane w branżach takich jak beauty czy fashion wymagają przecież dużej widoczności, a co za tym idzie – dużej ilości treści.
Można też zapytać o inną kwestię – skoro trwa wysyp content creatorów, jaka przyszłość czeka influencerów? Otóż nie mają najmniejszych powodów, aby czuć się zagrożeni. A dlaczego? Bo wartością influencerów jest ich wpływ i aspiracja do ich stylu życia – a nie content, który pojawił się już w tym artykule już wystarczająco wiele razy. Parafrazując słowa piosenki śpiewanej przez Jerzego Stuhra: „tworzyć content każdy może” – i dokładnie to dzieje się obecnie. Content creator stworzy bowiem dokładnie taki content, jaki przewiduje brief. Najistotniejsza część tego utworu, która o influencer marketingu i tym contentowym zamieszaniu mówi wszystko, pada jednak trochę później:
„Wejść na estradę i zostać,
Cała reszta to rzecz prosta”.